niedziela, 22 lutego 2015

Bo w życiu nic nie da się zaplanować.....

obrazek ze strony: http://www.spzeglce.neostrada.pl/
Parę dni temu rozmawiałam z moją znajomą o tym, że w życiu nie zawsze da się wszystko zaplanować co do joty.  Bo przecież zdarzają się takie dni, kiedy nasz los zmienia się o 180 stopni i nagle musimy stawić temu czoła. 
Piątek 20 lutego rozpoczął się bardzo przyjemnie. Wspólne śniadanko przy stole tuż przed wyjściem Taty do pracy, później, już we dwie, szaleństwa na dywanie, spacer połączony z małymi codziennymi zakupkami, obiad, krótka drzemka Zuzi i potem znowu popołudniowe zabawy. A w mojej głowie już rodziły się pomysły co by tu zrobić wieczorkiem: może seans filmowy razem z Tatusiem Zuzi, może wspólna gra w Monopoly, albo w Scrabble, potem nowy wpis na bloga, a na koniec tuż przed spankiem, przeczytanie jednego rozdziału książki. I w końcu spaaaać :).  Niby plany były, ale...
Godzina 18, a my stoimy przy oknie (Zuza na parapecie, a ja przytrzymuję córę) i oglądamy nasz mały świat, czekając na powrót Tatusia z pracy. Nagle moją uwagę przykuwa harmider na korytarzu i głos sąsiadki, która krzyczy: "Dym, pali się". Biegnę z Zuzią do drzwi frontowych, otwieram i faktycznie gołym okiem widzę dym i czuję spaleniznę. Sąsiadka obok mówi, że zza jej okien widać płomienie. Szybkie pytanie: "Straż pożarna wezwana", słyszę tylko odpowiedź: "Tak". Zamykam drzwi i dzwonię do Męża. Pytam się gdzie jest, a on, że właśnie wychodzi z metra i będzie za kilkanaście minut. Proszę by się pośpieszył, bo pali się w naszej części budynku i to na dodatek piętro niżej (my mieszkamy na 9 piętrze). 

Widząc z okna, jak kilka zastępów straży pożarnej podjeżdża pod nasz budynek, następuje ulga, w końcu sytuacja zostanie opanowana. Kiedyś byłam w podobnej sytuacji, mieszkając wtedy w moim rodzinnym domku. Wtedy strażacy informowali mieszkańców o wszystkim co się dzieje i na co mają się przygotować. Pamiętając jak to było wtedy, myślałam, że teraz będzie podobnie. Czekając na jakiekolwiek informacje i słysząc dobiegające krzyki sąsiadów z korytarza, zaczynam się coraz bardziej denerwować i panikować. Na dodatek widzę, że do mieszkania zaczyna wkradać się czarny, gęsty dym. Nadal nikt nic nie mówi. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu.W tym momencie wbiegł zziajany i zdyszany Tata Zuzi, krzycząc: "Ubieraj szybko Zuźkę, uciekamy, na korytarzu jest tyle dymu, że nic nie widać". Nagle gaśnie światło, biegnę po latarkę i szybko ubieram dziecko, potem siebie, na głowę Zuzi zarzucam mokrą ścierkę. Wystraszona Zuzia zaczyna popłakiwać. Ale teraz nie czas na sentymenty. Zamykamy mieszkanie i w nogi. W tym momencie widzimy strażaka i słyszymy proszę iść w górę, a my ale jak to? na 10 piętro. A on, że w dół w dół. Trochę niepewnie wykonujemy polecenia strażaka i schodzimy na sam dół. W końcu wyszliśmy na świeże powietrze. Mąż opowiada mi, że tuż przed wejściem do klatki, nie wiedząc jeszcze jak wygląda sytuacja na korytarzu, zapytał strażaka, że na 9 piętrze jest żona z dzieckiem i czy mają się ewakuować, a on odpowiada bez przekonania: "faktycznie jest pożar, chyba trzeba wyjść". Może nie skomentuje tego, bo bardzo brzydkie słowa cisną mi się na usta. Po około 30-40 minutach dowiadujemy się, że pożar w mieszkaniu został opanowany. Mocno wtulona w moje ramiona Zuzia z emocji zaczyna przysypiać. Kolejna szybka decyzja, jedno z nas wraca szybko do mieszkania, zabiera najpotrzebniejsze rzeczy i przesypiamy noc u teściowej (mieszka najbliżej). W końcu i tak nie nie dałoby się spać w dymie i smrodzie.
Reasumując, przeżyliśmy, nasze mieszkanie również, strażacy całkiem szybko poradzili sobie z buchającymi płomieniami, które podchodziły nawet pod 10 piętro. Czyli w sumie wszystko w porządku. A jednak pozostaje pewien niesmak... Brak informacji, dezorganizacja, chaos, przerażeni ludzie, którzy czekają na jeden znak od strażaków: "Proszę szykować się do ewakuacji" albo "Proszę zostać w domu, nie otwierać drzwi i czekać na dalsze instrukcje". A tu nic... jakby zapomnieli, że oprócz pożaru są też i ludzie, przerażeni ludzie, którzy wierzą w to co robi i mówi strażak. Rozumiem, że dla nich pożar to chleb powszedni, ale dla mnie i dla wielu z nas nieeee. Liczę wtedy na ich doświadczenie i rozeznanie w sytuacji. A tu była jedna wielka ... TRAGEDIA.

No cóż, a miał to być taki miły i spokojny wieczorek, wstęp do weekendu... Na szczęście zdrowi, cali i we trójkę :).            

0 komentarze:

 
Testerownia u Zuzinka Copyright © 2012 Design by Ipietoon Blogger Template