obrazek ze strony: http://www.spzeglce.neostrada.pl/ |
Piątek 20 lutego rozpoczął się bardzo przyjemnie. Wspólne śniadanko przy stole tuż przed wyjściem Taty do pracy, później, już we dwie, szaleństwa na dywanie, spacer połączony z małymi codziennymi zakupkami, obiad, krótka drzemka Zuzi i potem znowu popołudniowe zabawy. A w mojej głowie już rodziły się pomysły co by tu zrobić wieczorkiem: może seans filmowy razem z Tatusiem Zuzi, może wspólna gra w Monopoly, albo w Scrabble, potem nowy wpis na bloga, a na koniec tuż przed spankiem, przeczytanie jednego rozdziału książki. I w końcu spaaaać :). Niby plany były, ale...
Godzina 18, a my stoimy przy oknie (Zuza na parapecie, a ja przytrzymuję córę) i oglądamy nasz mały świat, czekając na powrót Tatusia z pracy. Nagle moją uwagę przykuwa harmider na korytarzu i głos sąsiadki, która krzyczy: "Dym, pali się". Biegnę z Zuzią do drzwi frontowych, otwieram i faktycznie gołym okiem widzę dym i czuję spaleniznę. Sąsiadka obok mówi, że zza jej okien widać płomienie. Szybkie pytanie: "Straż pożarna wezwana", słyszę tylko odpowiedź: "Tak". Zamykam drzwi i dzwonię do Męża. Pytam się gdzie jest, a on, że właśnie wychodzi z metra i będzie za kilkanaście minut. Proszę by się pośpieszył, bo pali się w naszej części budynku i to na dodatek piętro niżej (my mieszkamy na 9 piętrze).
Widząc z okna, jak kilka zastępów straży pożarnej podjeżdża pod nasz budynek, następuje ulga, w końcu sytuacja zostanie opanowana. Kiedyś byłam w podobnej sytuacji, mieszkając wtedy w moim rodzinnym domku. Wtedy strażacy informowali mieszkańców o wszystkim co się dzieje i na co mają się przygotować. Pamiętając jak to było wtedy, myślałam, że teraz będzie podobnie. Czekając na jakiekolwiek informacje i słysząc dobiegające krzyki sąsiadów z korytarza, zaczynam się coraz bardziej denerwować i panikować. Na dodatek widzę, że do mieszkania zaczyna wkradać się czarny, gęsty dym. Nadal nikt nic nie mówi. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu.W tym momencie wbiegł zziajany i zdyszany Tata Zuzi, krzycząc: "Ubieraj szybko Zuźkę, uciekamy, na korytarzu jest tyle dymu, że nic nie widać". Nagle gaśnie światło, biegnę po latarkę i szybko ubieram dziecko, potem siebie, na głowę Zuzi zarzucam mokrą ścierkę. Wystraszona Zuzia zaczyna popłakiwać. Ale teraz nie czas na sentymenty. Zamykamy mieszkanie i w nogi. W tym momencie widzimy strażaka i słyszymy proszę iść w górę, a my ale jak to? na 10 piętro. A on, że w dół w dół. Trochę niepewnie wykonujemy polecenia strażaka i schodzimy na sam dół. W końcu wyszliśmy na świeże powietrze. Mąż opowiada mi, że tuż przed wejściem do klatki, nie wiedząc jeszcze jak wygląda sytuacja na korytarzu, zapytał strażaka, że na 9 piętrze jest żona z dzieckiem i czy mają się ewakuować, a on odpowiada bez przekonania: "faktycznie jest pożar, chyba trzeba wyjść". Może nie skomentuje tego, bo bardzo brzydkie słowa cisną mi się na usta. Po około 30-40 minutach dowiadujemy się, że pożar w mieszkaniu został opanowany. Mocno wtulona w moje ramiona Zuzia z emocji zaczyna przysypiać. Kolejna szybka decyzja, jedno z nas wraca szybko do mieszkania, zabiera najpotrzebniejsze rzeczy i przesypiamy noc u teściowej (mieszka najbliżej). W końcu i tak nie nie dałoby się spać w dymie i smrodzie.
Reasumując, przeżyliśmy, nasze mieszkanie również, strażacy całkiem szybko poradzili sobie z buchającymi płomieniami, które podchodziły nawet pod 10 piętro. Czyli w sumie wszystko w porządku. A jednak pozostaje pewien niesmak... Brak informacji, dezorganizacja, chaos, przerażeni ludzie, którzy czekają na jeden znak od strażaków: "Proszę szykować się do ewakuacji" albo "Proszę zostać w domu, nie otwierać drzwi i czekać na dalsze instrukcje". A tu nic... jakby zapomnieli, że oprócz pożaru są też i ludzie, przerażeni ludzie, którzy wierzą w to co robi i mówi strażak. Rozumiem, że dla nich pożar to chleb powszedni, ale dla mnie i dla wielu z nas nieeee. Liczę wtedy na ich doświadczenie i rozeznanie w sytuacji. A tu była jedna wielka ... TRAGEDIA.
No cóż, a miał to być taki miły i spokojny wieczorek, wstęp do weekendu... Na szczęście zdrowi, cali i we trójkę :).
0 komentarze:
Prześlij komentarz